Strona główna > Dookoła boiska, Premier League > Czarodziejska podróż Bradford City

Czarodziejska podróż Bradford City

Bradford City to klub dla każdego miłośnika pucharowych sensacji i… Harry’ego Pottera. Bursztynowo-bordowe barwy szalików drużyny z Yorkshire idealnie pokrywają się z kolorami na hogwarckich akcesoriach młodego czarodzieja. Zaklęcia przydały się Bradford w stworzeniu jednej z najpiękniejszych piłkarskich historii minionych lat.

Bez złudzeń na Wembley

Harry Potter w barwach Bradford

Czwartoligowcy bronili honoru Anglii w finale Pucharu Ligi przeciwko walijskiej Swansea. To wyzwanie ich przerosło. Nie pomogło nawet listowne wsparcie Dalajlamy. Swansea w pełni skorzystała z szerokich połaci Wembley. Sam Leon Britton wykonał prawie tyle samo podań, co pół zespołu kopciuszka. Bradford pozwalało klecić rywalom nieskończenie długie natarcia. Nawet sromotnie przegrywając, postanowili tylko ograniczać straty.

To nie przeszkodziło świętować 32 tysiącom fanom The Bantams. W 54 minucie rykiem zachęcali pupili do rozszarpania rywali, chociaż Bradford zaczynało akcję… od autu pod bramką Łabędzi. Dwie minuty przed końcem z zachwytem przyjęli pierwszy strzał swoich piłkarzy.

Liga Europy, Inter, Valencia lub Schalke nie zawitają w przyszłym sezonie na stadion Valley Parade. Nawet zdobycie Pucharu Ligi pewnie nie sprowadziłoby europejskich pucharów do Yorkshire. Przerosłoby to finansowe zdolności czwartoligowca. Mimo porażki 0:5 w finale Bradford już i tak zaczarowało angielską piłkę. Wembley było dla nich wystarczającą nagrodą. Przed meczem piłkarze namiętnie uwieczniali na zdjęciach szczyt karier, o którym będą opowiadać do końca życia. Szli wyprowadzani przez 35-letniego kapitana Gary’ego Jonesa tym samym tunelem, którym w 2011 roku Xavi i Nemanja Vidić przewodzili Barcelonie oraz Manchesterowi United w drodze na finał Ligi Mistrzów.

Najsmutniejszą chwilą The Bantams było usunięcie z boiska bramkarza Matta Duke’a. Wyleciał z boiska zgodnie z przepisami, ale nie tak miało to sie potoczyć. Duke pięć lat wcześniej dowiedział się o raku jąder. Przezwyciężył chorobę, a później heroicznymi paradami w półfinale Pucharu Ligi z Aston Villą przepuścił Bradford do londyńskiej przygody marzeń. Przedwcześnie zakończył udział w kluczowym spotkaniu. Jednak ludzie poszukujący żywego dowodu wyższości człowieka nad nowotworem, w Duke’u mogą znaleźć zastępstwo za skompromitowanego Lance’a Armstronga.

Siłą i karnymi

Wembley wieńczyło marsz Bradford po Pucharze Ligi, który zaczął się 11 sierpnia 2012. Tego dnia kibice sportu patrzyli na trzeci złoty bieg Usaina Bolta, a nie na wczesne rundy angielskich rozgrywek. Na starcie bukmacherzy płacili 1500 funtów za jednego postawionego na trofeum dla The Bantams. Ci na przekór oczekiwaniom rozprawili się z trzecioligowym Notts County, drugoligowym Watford oraz trzema przedstawicielami Premier League: Wigan, Arsenalem i Aston Villą. Po raz pierwszy od 1962 roku czwartoligowa drużyna zameldowała się w finale pucharu.

Bradford pokonywało wielkie wyzwania dzięki taktyce opartej na sile. – Z pewnością Arsenalowi nie pasowała fizyczna strona naszej gry w ćwierćfinale – mówił menedżer Phil Parkinson. Bursztynowo-bordowi przetrwali napór Kanonierów, mimo że ci zagrali gwiazdami z podstawowego składu. – Myśleliśmy, że będą grali wieloma młodymi piłkarzami, aby zdobyć doświadczenie. Tak się nie stało – wspominał kapitan Jones.

Sekretną bronią Bradford były także rzuty karne. Kto uważa je za loterię, lepiej niech zmieni zdanie. O odporności psychicznej podopiecznych Parkinsona przekonały się Arsenal i Wigan. Bradford wygrało niezwykłe dziewięć ostatnich serii jedenastek.

Odzyskane nadzieje

Trener, który rozprawiał się z czołówką angielskiego futbolu jeszcze rok temu, zdaniem kibiców, „nie miał pojęcia co robi„. Nic nie zapowiadało, że drużyna z czwartej ligi znajdzie się na ustach całego kraju. Finałowy zespół z Wembley kosztowała łącznie 7,500 funtów. Całą kwotę zapłacono za napastnika Jamesa Hansona. Przykład numeru 9 w Bradford dobrze oddaje niesamowitą drogę całego klubu. Hanson nie tak dawno pracował w markecie Co-op, gdzie musiał m.in. zmieniać rolki papieru w toalecie.

Taka zgraja przywróciła nadzieję całemu miastu. – Ludzie przychodzą do mnie i mówią, że to najlepsza rzecz, która zdarzyła się w Bradford w ostatnich latach – przyznawał Jones. – Jeszcze kilka lat temu klub był w Premier League. Od paru ostatnich lat następował wyłącznie spadek.

Bradford w 2001 roku zameldowało się na dnie Premier League. Zadłużeni po uszy rozrzutną polityką finansową (ponad stan ściągnięto gwiazdy pokroju Dana Petrescu lub Stana Collymore’a) dwukrotnie ogłosili bankructwo. Jednak w zaledwie kilka sezonów odzyskali pieniężny grunt pod nogami dzięki roztropnym rządom prezesów Juliana Rhodesa i Marka Lawna. Ten pierwszy postanowił wycenić jednen mecz dla posiadaczy karnetów na ledwie sześć funtów. Dlatego Valley Parade to najchętniej odwiedzany stadion w czwartej lidze angielskiej ze średnią 10 tysięcy fanów.

Inspiracją dla odbudowy Bradford może być ekipa, która rozprawiła się z nimi w finale Pucharu Ligi. – Za dziesięć lat chcemy być na pozycji Swansea – mówił trener Parkinson. Łabędzie ze skraju upadłości stali się modelem finansowym i wzorem pod względem stylu gry.

Ostateczny koniec pucharowej przygody Bradford nastąpi po sezonie w Las Vegas. Tam w nagrodę swój zespół obiecał zabrać prezes Lawn. Przed tym pozostaje walka o awans do trzeciej ligi. Ponad milion funtów z Pucharu Ligi powinno wyraźnie pomóc w tych aspiracjach. To mecze z Port Vale lub Exeter są teraz ważniejsze niż niespełnione sny o Interze i Schalke.

Tekst ukaże się w nowym numerze tygodnika Tylko Piłka.

 

  1. M.
    25/02/2013 o 19:24

    Podobała mi się w finałowym meczu scena kłótni Dyera i De Guzmana o karnego 🙂 i sympatyczno-pobłażliwa reakcja Laudrupa na sytuację.

    • Asdasadas
      25/02/2013 o 20:57

      Strasznie dziwne to było. Dyer bardzo mocno się upierał i w sumie słusznie, bo na tego hattricka zasłużył, a zwycięstwo było oczywiste. Dziwi mnie za to De Guzman – po co mu ten karny? Rozumiem, że miał wytyczne od trenera, że to on jest wykonawcą, ale uważam że powinien odpuścić.

  2. 25/02/2013 o 21:20

    Najśmieszniejsze jest to, że Laudrup powiedział, że nie miał wykonawcy karnego ustalonego z góry. Jeśli De Guzman wcześniej bił karne (ponoć Swansea nie miała żadnych w sezonie), to powinien sobie odpuścić, zważywszy na wynik, różnicę klas i historyczną okazję kolegi. Widać, że Dyer po tym nie był już sobą, szukał usilnie swojego gola i Laudrup musiał go zdjąć dla dobra reszty klubu.

    Swansea zagrała idealnie jak trzeba, cierpliwie, potężnie w obronie (mówię nie o odbiorach, a utrzymywaniu piłki przez 77% czasu i zamęczanie rywali). Jak już strzelili na 2:0, nie było mowy o odwrocie. Widać, że Bradford marzyło tylko o rzutach karnych.

    • Asdasadas
      26/02/2013 o 01:33

      Trudno mi uwierzyć, że nie było wyznaczonego zawodnika, który miałby strzelać karne. Jakby na to nie patrzeć, jest to bardzo ważny element gry. Brak takich instrukcji byłby sporym niedopatrzeniem ze strony trenera.

  3. M.
    26/02/2013 o 12:52

    Myślę, że te słowa Laudrupa miały na celu załagodzenie całej sytuacji, a wyznaczony był de facto De Guzman. Nie ma raczej szans, żeby coś takiego zostało przeoczone.
    Przejrzałem z ciekawości statystyki i faktycznie, wygląda na to, że Łabędzie nie miały wcześniej karnych w sezonie. Ze stałymi fragmentami z środkowych sektorów, w bliskiej odległości do bramki, kojarzy mi się jednak właśnie De Guzman jako wykonawca. Dyer powinien zapytać czy może strzelić, ale jeżeli odpowiedź byłaby odmowna, to spokojnie powinien dać na luz. Nikt nie powinien być ponad klubową hierarchią i ustaleniami przedmeczowymi. Tego się trzeba trzymać bez wyjątków. Prawda jest taka, że moim zdaniem Dyer zachował się jak dzieciak w grze podwórkowej. Trochę to niepoważne.

    Tak naprawdę to duży sukces obu klubów. Dla Bradford sama obecność w finale to wielka rzecz, a dla Swansea być może znak, że stać ich na coś więcej niż środek EPL. Zobaczymy.

    • 26/02/2013 o 17:21

      Swansea wyzej niz teraz nie bedzie przez dlugie lata. Everton nawet ja leje pod wzgledem warunkow i przyciagania, nie mowiac o Tottenhamach i Liverpoolach.

      Gorny limit wydatkow w Swansea to 35 tys funtow. Sporo, ale na zadnego grajka ze sprawdzona marka nie wsyatczy. A jak ktos sie wybije jak Michu, zaraz zaproponuja mu podwojeniu lub potrojenie pensji – kto by sie nie skusil. Przerabialismy to w Newcastle, gdy 40 tysiecy Demba Ba nie wsyatrczylo, gdy ambitniejsza Chelsea zawolala z 80 tysiacami

  4. masterptq
    26/02/2013 o 19:29

    Ważne, by przez kilka lat zadomowili się w okolicach środka tabeli kontynuując rozwój i stabilizując się marketingowo i finansowo. To pozwoli im myśleć o wskoczeniu na wyższy poziom. Nie muszą przy tym trzymać na siłę swoich zawodników, 2 większe tranfery po kazdym sezonie pozwolilyby sie troche wzbogacic, a przeciez nie ma ludzi niezastapionych.

  5. 26/02/2013 o 23:36

    Tak jak z resztą idealnie pokazuje przykład Joe Allena i Scotta Sinclaira. Dostali za nich ponad 20 mln, a jakość jeszcze ulepszyli.

  1. 26/02/2013 o 19:25

Dodaj odpowiedź do Andrzej Kotarski Anuluj pisanie odpowiedzi