Strona główna > Premier League > Premier League dla proroka

Premier League dla proroka

Kto czytał piątkową zapowiedź kolejki Premier League, powinien zauważyć spełniające się przepowiednie. Piłkarze w ten weekend zagrali idealnie według napisanego scenariusza. 

Przepraszam, że już nawet zdjęcie w zapowiedzi zdradziło końcowy wynik  5:2 w derbach północnego Londynu. Miał być grad goli? Proszę bardzo. W tekście wymieniłem też dwa nazwiska byłych Kanonierów, obecnie zarabiających na życie w Tottenhamie. Emmanuel Adebayor i William Gallas stanęli w centrum wydarzeń na boisku. Ich poczynania można z powodzeniem uznać za jeszcze jeden, ostatni ich mecz na chwałę Arsenalu. Przewaga 13 Kanonierów na dziewięciu Kogutów nie mogła przynieść wyrównanego starcia.

Andre Villas-Boas przed meczem zapowiadał, że chce wykorzystać dodatkową motywację Adebayora. Już wtedy zauważył jednak, że takie nastawienie „może mieć też negatywne skutki”. Młody facet, a mówi z dojrzałością niejednego mędrca. Dwie twarze Adebayora nadały ton tej rywalizacji.

Do widzenia panie Adebayor

Togijczyk otworzył wynik po 10. minutach gry. Wydawało się, że nowatorskie dla Villas-Boasa ustawienie z dwójką napastników może być strzałem w dziesiątkę. Jermain Defoe miał przewagę szybkościową nad Perem Mertesackerem, a Adebayor był silniejszy niż Laurent Kościelny. Plan sypnął się po agresywnym i zupełnie zbędnym wślizgu Togijczyka. Poleciały iskry. Bez napastnika Kogutów stało się jasne, że sytuacja odwróci się o 180 stopni, a Arsenal otrzyma zwycięstwo wyłożone na tacy. – Wyrzucenie Emmanuela Adebayora miało olbrzymi wpływ na mecz i zepsuło spektakl, ponieważ w tamtym momencie wydawało się, że Arsenal będzie miał poważny problem – ocenił wielce ceniony przeze mnie Gary Neville.

Kanonierzy otrząsnęli się po chwili i zaczęli eksploatować boki boiska. Zewsząd spadały dośrodkowania, które walnie przyczyniły się do trzech goli gospodarzy jeszcze w pierwszej połowie. Przy każdej bramce swoją cegiełkę dorzucił Gallas popełniający błąd na błędzie. Tottenham w systemie 4-4-1 prezentował się nijako.

Wtedy do pracy wziął się Villas-Boas. W przerwie zupełnie poprzestawiał swój zespół. Poszedł na całość. Wóz albo przewóz. Nowa strategia 3-4-1-1 dała mu szersze pole manewru, uruchomiła skrzydłowych, ale też zupełnie odsłoniła boki obrony.

Skrzętnie wykorzystali to Santi Cazorla z Theo Walcottem. Obaj czuli się wybornie  w dynamicznych atakach. Cazorla uciekał ze środka boiska na zupełnie poluzowane sektory na skrzydłach. – On był na zupełnie innym poziomie. Gra z nim to bajka. Nigdy nie traci piłki. W pewnym momencie otoczyło go trzech piłkarzy, a on ich przedryblował – wychwalał Cazorlę kolega z pomocy Jack Wilshere.

Walcott rozegrał swój najlepszy mecz sezonu w dopiero trzecim występie w Premier League w pierwszym składzie. Był za szybki na skrzydle a jeszcze lepiej wyglądał, gdy ścinał do środka i podwajał pozycję napastnika. Anglik we właściwy sposób powalczył o swój nowy kontrakt na Emirates.

Indyk myślał o niedzieli (a raczej wtorku)…

Shane Long w pełni zasłużył na owację na stojąco

Tempo ataku i sprawdzone przepowiednie były także gotowym scenariuszem rywalizacji na The Hawthorns. West Bromwich utrzymało swoją twierdzę przed najeźdźcą z niebieskiej części Londynu. W zapowiedzi wyróżniłem trzy nazwiska: Shane Long, Peter Odemwingie i James Morrison. Ich łączny bilans z Chelsea to dwa gole i dwie asysty. Robili wszystko, co najlepsze u The Baggies. Najbardziej imponujący z nich był Long. Cudownie rozciągał defensywę The Blues i nie dawał się złapać w sprintach.

Cała strategia West Bromu opierała się na głębokiej obronie. Ale ich to nie bolało, ani nie było wymuszone klasą rywala. Tak miało się stać. Przez godzinę gry mistrzowsko odpierali Chelsea już w linii pomocy. Udowadniają to statystyki: czterej obrońcy The Baggies mieli razem jeden odbiór, a dwaj defensywni pomocnicy aż 10.

The Blues rotowali składem mając z tyłu głowy kluczowe starcie z Juventusem już we wtorek. Dlatego głęboko na ławce Roberto di Matteo pochował Juana Matę, Oscara i Ramiresa. Cała trójka weszła w drugiej połowie. Wynik mógł uratować Mata, który w 14. minut gry zrobił więcej kreatywnych akcji niż cała Chelsea przez poprzednią godzinę.

Tematy do debaty:

1. Wierzcie lub nie, ale w piątek chciałem też napisać o potencjalnie trudnej wyprawie Manchesteru United do Norwich (nie zmieściło się przez zbytnią rozlazłość tekstu). Powodem takich przypuszczań były dwa z rzędu zwycięstwa Kanarków na własnym stadionie po 1:0 (w tym jedno nad Arsenalem). Historia lubi się powtarzać…

Oni na to zasłużyli, ponieważ ciężko pracowali. My mieliśmy duże posiadanie piłki i jedną lub dwie niezłe szanse, ale żadnej stuprocentowej okazji. To nie był nasz wieczór – podsumował sir Alex Ferguson. Właśnie dlatego triumf Norwich stanowi prawdziwy powód do dumy dla ich fanów. Żadnej fury szczęścia, żadnej paniki. Po prostu zdolna obrona i wykorzystanie swoich atutów. O lepszych czasach Kanarków mówi bilans straconych bramek. W ostatnich pięciu meczach Norwich dało sobie strzelić jednego gola, a w poprzednich siedmiu aż 17. Różnicę dostrzeże nawet antytalent z matematyki…

2. Na potknięciu United skrzętnie skorzystał Manchester City po wygranej 5:0 nad Aston Villą. Wynik mówi sam za siebie, jednak ciekawe, że drugi gol, który ostatecznie zabił to spotkanie, padł po najbardziej kuriozalnym rzucie karnym sezonu. Liniowy dopatrzył się zagrania ręką, ale musiała być to chyba ręka Boga. Żaden z przyjezdnych nie przewinił, ale Sergio Aguero musiał ich ukarać.

3. W sławnym „El Sackico” Southampton nie przekombinował. Postawił na swój wypracowany styl opierający się na zmasowanym ataku, nawet mimo gry na wyjeździe w tak istotnym meczu. Klepki Adama Lallany były miodem dla serca, podobnie jak postawa Rickiego Lamberta i Jamesa Puncheona.

Los QPR podsumował zgrabnie samobój Antona Ferdinanda i przyśpiewka kibiców w stronę piłkarzy: „Jesteście tu tylko dla pieniędzy” (a w QPR grosza na pensje nie szczędzą).

4. Luis Suarez jest genialny. Polska widziała to w środku tygodnia w Gdańsku, ludzie z Wigan przekonali się o tym na Anfield. Swoboda Urugwajczyka i jego kolosalny wpływ na losy Liverpoolu każą nazwać go obecnie najlepszym piłkarzem Premier League. Przy wygranej 3:0 nad Wigan miał solidne wsparcie od Jose Enrique, który niespodziewanie znalazł swoje nowe miejsce na lewym skrzydle.

Jedenastka 12. kolejki Premier League 

John Ruddy (NOR)

Nathaniel Clyne (SOT), Michael Turner (NOR), Nicky Shorey (REA)

Theo Walcott (ARS), Santi Cazorla (ARS), Samir Nasri (MC), Jose Enrique (LFC)

Carlos Tevez (MC), Luis Suarez (LFC), Adam Le Fondre (REA)

  1. M.
    19/11/2012 o 23:52

    Po obejrzeniu jedynie MOTD w tym tygodniu:
    Suarez obecnie z pewnością w najlepszej formie z całej ligowej śmietanki. Niestety 😉
    Chelsea powinna podziękować sędziemu – co najmniej jeden karny jak nic im się należał i Sturridgowi, który nic się nie zmienia – potrafi dojść do pozycji, ma szybkość i zmysł do gry kombinacyjnej, ale nad skutecznością to musi duuuużo pracować.

    • 20/11/2012 o 00:00

      Fakt, marnowal az zeby bolaly. Ale przez 30 minut mial 4 razy wiecej okazji niz Fernando Torres. Korzystal z obecnosci Maty, jednak dochodzil do pozycji dzieki swoim wyjsciom. Zamierzam to opisac w srodowych wykresach:)

  2. XTB
    20/11/2012 o 00:00

    W derbach północnego Londynu moją uwagę zwróciło to że po czerwonej karce dla Adebayora Arteta zyskał więcej miejsca i czasy do rozgrywania z głębi pola. Wcześniej był mocny pilnowany przez Defoe, który cofał się pod Artete jak Kanonierzy byli przy piłce. Dla mnie to jeden z głównych powodów porażki Kogutów. Arteta ma bardzo duży wpływ na regulowanie tempa akcji i jego wyłączenie osłabia płynność ataków. (mecz z United to dobitnie pokazał)

    Pozdrawiam

    • 20/11/2012 o 18:51

      Arteta już samą decyzją AVB o grze w systemie 4-4-2 dostał przedwczesny prezent gwiazdkowy. Miał faktycznie najluźniej na boisku, co widać po statystykach podań – jako jedyny zaliczył więcej niż 100 zagrań (dokładnie 109 na 89% skuteczności)

  1. 23/11/2012 o 20:36
  2. 26/11/2012 o 17:42

Zostaw komentarz