Archiwum

Archive for the ‘Serie A’ Category

„Gruby kelner” odzyskał blask

Jego związek z Chelsea od początku przypominał koszmar. Jednak ten romans dla obu stron zakończył się niespodziewanym happy endem. Teraz Rafael Benitez obrał sobie za cel przełamanie swojego włoskiego fatum.

Mecz o reputację

Sukces z Chelsea przywrócił Beniteza do świata wielkich trenerów

Przy eksplozji entuzjazmu, on stanął nieco na uboczu. Z delikatnym uśmiechem na twarzy trawił poczucie spełnionej misji. Benitez nie pchał się na czoło świętujących zdobycie pucharu za triumf w Lidze Europejskiej. Ale jego piłkarze o nim nie zapomnieli. Hiszpański trener mógł potrząsnąć kolejnym trofeum w swojej karierze.

Jeden mecz w Amsterdamie ważył o ocenie dokonań Beniteza na Stamford Bridge. Gdyby przegrał, przepadłby bez pamięci. A był tego bliski. Benfica co rusz rozmontowywała Chelsea i nadawała ton wydarzeniom na boisku. Przez długie minuty spotkanie było tak jednostronne, że The Sun pisał „wyglądało to, jakby tonący chwytał się każdego fragmentu zatopionego statku przed ostatecznym utonięciem”. Jednak The Blues i Benitez nie poszli na dno. Głową Branislava Ivanovicia zapoczątkowali koszmar Benfiki, która w ciągu nieco ponad dwóch tygodni roztrwoniła szansę na trzy puchary.

Gruba skóra

Hiszpański trener nie zrobił cudu na miarę wygrania Ligi Mistrzów przez Roberto di Matteo. Nie przejdzie do historii Chelsea w gronie ukochanych menedżerów. Mimo to nic nie wymaże go z kronik klubowych, bo to za jego krótkiej kadencji The Blues skompletowali trzecie trofeum w rozgrywkach UEFA.

Czas Beniteza w Londynie nie był czystym pasmem wielkich sukcesów. Przed swoją chwilą chwały Hiszpan musiał zebrać ciosy za odpadnięcie w półfinałach Pucharu Ligi i Pucharu Anglii. Nie udało mu się także zabrać złotego krążka z Klubowych Mistrzostw Świata. Te potknięcia tylko umacniały nienawiść kibiców, którzy z klubu wyrzucali go od pierwszego dnia. „Gruby hiszpański kelner”, „Tymczasowy” – palety szyderstw nie brakowało.

Właśnie te okoliczności sprawiły, że ostateczny bilans Beniteza prosi się o przymiotnik „spektakularny”. Hiszpan zapanował nad chaosem i utrzymał skład we względnym ładzie. Niezrażony niechęcią trybun realizował swój plan. Pamiętajmy, że jedyny mecz przy życzliwej sobie publice rozgrywał w… kwietniu na liverpoolskim Anfield Road. Nie zwątpił w swój trenerski nos, choć wracał do pracy po dwóch latach przerwy i ciężkim doświadczeniu z Interem Mediolan.

Benitez nie rozkochał kibiców Chelsea, ani jej piłkarzy. – Niektórzy menedżerowie budują relacje i zbliżają się do ciebie. On nie jest takim typem. Inni trenerzy trzymają dystans i Rafa jest temu bliższy – przyznał Frank Lampard. Hiszpan był już taki w Liverpoolu, gdzie najlepsze zagrania nagradzał słowami „dobra robota”.

Nawet najbardziej wylewnemu trenerowi trudno byłoby kipieć entuzjazmem, gdyby wszedł w skórę Beniteza. Hiszpan szybko pojął, że Chelsea to tylko krótki epizod. Miał wyznaczony termin egzekucji, dlatego swój czas wykorzystał jak tylko się dało. – Wszyscy wiemy, kto będzie tu następnym trenerem. Każdy dowiedział się tego ze sportowych działów. To nie mój problem, co zdarzy się za rok, ale mnie tu już nie będzie – przewidział trafnie 53-letni szkoleniowiec. Duch Jose Mourinho uprzykrzał mu życie w Interze i wrócił także podczas pracy w Chelsea.

Czytaj dalej…

WNF #5 Heros jednego turnieju

Mała okrągła rocznica – piąty odcinek vlogowy. Dziś znów wracam do Włoch do jednej z najbardziej zaskakujących karier w historii futbolu na najwyższym poziomie. Poznajcie rok z bajki Salvatore Schillaciego!

Pięć lekcji z dominacji Bayernu

Bayern Monachium może myśleć już o trzecim półfinale Ligi Mistrzów w czterech ostatnich sezonach. Bawarczycy znaleźli złoty środek na zneutralizowanie Juventusu i sami pokazali, że porażka z Arsenalem była tylko wybrykiem natury. Czego nauczył nas wtorkowy hit na Allianz Arena?

1. Szczęście w nieszczęściu

Niejedno monachijskie serce zadrżało, gdy juz po kwadransie na boisku kuśtykał rozgrywający Toni Kroos. Młody Niemiec to ważna postać, bo specjalizuje się w wyszukiwaniu przestrzeni między liniami obrony rywali. Poza tym od pierwszego gwizdka udanie krył Andreę Pirlo. Jednak nie wytrzymała jego pachwina.

Pech Kroosa stał się szansą Arjena Robbena. Wejście Holendra przesunęło na środek Thomasa Mullera i niezwykle wzmocniło siłę skrzydeł Bayernu. Robben potrzebował tylko dwóch minut, aby pierwszy raz śmiertelnie zagrozić bramce Juventusu.

Monachijczycy zaczęli przeprowadzać znaczną większość swoich ataków prawą flanką, gdzie Robbena wspierał Philipp Lahm. Tym samym Bayern obnażył największą słabość systemu 3-5-2 Juventusu, gdzie skrzydłowy jest osamotniony w walce na boku z dwoma rywalami. Grający tam Federico Peluso musiał znacząco pohamować ofensywne zpędy i skupić się na ciężkiej harówce w obronie. Wolne dostał dopiero w drugiej połowie, kiedy Bayern zaczął atakować głównie środkiem boiska.

2. Bez głowy

Podania Pirlo

Podania Pirlo

Andrea Pirlo to serce i mózg rozegrania Juventusu. Pozostawianie mu wolnego miejsca na wymyślne podania zwykle kończy się źle lub fatalnie. Dlatego Bayern zaczął naciskać Pirlo już od pierwszego gwizdka. To włoski weteran stracił piłkę pod własnym polem karnym przy szczęśliwym golu Davida Alaby.

Później nie było lepiej. W całym spotkaniu Pirlo uciułał ledwie 37 podań (widocznych na wykresie) na marnej, 70-procentowej skuteczności. To olbrzymi regres w porównaniu z innymi meczami Juventusu w Lidze Mistrzów, gdzie 33-latek zagrywa najczęściej w zespole (blisko 60 razy na mecz) z 84% dokładnością. Gospodarze odcięli od podań głowę ataku turyńczyków, dlatego reszta jego kolegów biegała zupełnie bez konkretnego kierunku.

Czytaj dalej…

Wychowany na Futbolu #2 Złowrogie catenaccio

W drugim odcinku vloga WNF zapraszam Was na wycieczkę na południe Europy. Włoska piłka kojarzy się ściśle z pojęciem catenaccio, którego nawet mądre eksperckie głowy w TV często używają w błędnym znaczeniu. Obalmy zatem wszystkie mity wokół tej „diabolicznej” strategii.

Czytaj dalej…

Anglio, nie mamy problemu

Ani śladu po angielskich drużynach w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. Ostatni raz takie cuda działy się, gdy Legia Warszawa biła się o półfinał z Panathinaikosem w 1996 roku, wcześniej eliminując w grupie Blackburn Rovers. Czy to oznaka zadyszki całej Premier League?

Brak kartki dla Naniego przekreśliłby teksty o kryzysie ligi angielskiej? Chyba tak! (foto: Wikimedia)

Może wskazuje na to sucha statystyka. Jednak czy awans Manchesteru United kosztem Realu Madryt, tak wysoce prawdopodobny bez surowej czerwonej kartki dla Naniego, nie odwróciłby zupełnie tego punktu widzenia? Pamiętajmy, że United i Arsenal żegnali się z rozgrywkami po dwumeczach z gigantami europejskiej piłki. Bukmacherzy widzą w nich obok Barcelony dwóch głównych kandydatów do majowego triumfu na Wembley.

Marne efekty daje mierzenie potencjału całej ligi przez pryzmat obecności jej przedstawicieli w Lidze Mistrzów. Z tego wynikałoby, że turecka Super Lig bije na głowę rozgrywki z Anglii, Portugalii, Holandii lub Ukrainy. Tak nie jest.  Przygoda PSG w najlepszej ósemce w teorii pokazuje jakość Ligue 1. Ale chyba lepszym oddaniem kondycji ligi francuskiej są masowe zakupy dokonane zimą przez Newcastle bijące się o utrzymanie w Premier League. Sroki przebierały wśród liderów ekip walczących we Francji o europejskie puchary.

Analizując szaleństwa angielskich klubów w Lidze Mistrzów warto spojrzeć na szczegóły, które umykają pod odruchowym mówieniu o kompromitacji. Manchester City z Chelsea odpadały już w fazie grupowej. To brzmi źle. Ale warto wiedzieć, że ze swoim bilansem Chelsea została najlepszym klubem w historii Ligi Mistrzów, który przepadł w grupie. Nigdy zespół z 10 punktami, 16 strzelonymi bramkami i tak korzystnym bilansem bramek tak szybko nie żegnał się z rozgrywkami. W przypadku Manchesteru City nie do przecenienia jest ich niski współczynnik UEFA. Ze względu na lata przeciętności przed erą petrotransferów, The Citizens są losowani do dużo mocniejszych grup. Pechowo w dwóch ostatnich sezonach kończyli w zestawieniach jednogłośnie określanych jako grupy śmierci.

Czytaj dalej…

Barcelona wbrew rozsądkowi

Hiszpańskie słowo remontada odmieniane jest w Europie przez wszystkie przypadki. Statystycznie skazana na niepowodzenie Barcelona odwróciła losy dwumeczu z Milanem i przypomniała przy okazji wszystkie swoje znaki rozpoznawcze.

1. Szaleństwo pressingu

Nawet weteran Ambrosini zgubił się przy pressingu Barcelony

Fundamentem pod późniejsze celne strzały Katalończyków była kapitalna gra w obronie. Od pierwszego gwizdka Barca postanowiła zabijać w zarodku ofensywne pomysły Milanu. Robiła to też w zorganizowany sposób. Jeden z piłkarzy naciskał na zawodnika z piłką, a jego koledzy odcinali najbardziej prawdopodobne ścieżki podań.

W taki sposób Barcelona grała przez całe spotkanie. Nawet przy korzystnym już dla siebie 3:0. W 60. minucie Massimo Ambrosini musiał z własnej połowy wykopać piłkę w trybuny, bo wydało mu się to najlepszym rozwiązaniem trudnej sytuacji. Człowiek z 17-letnim doświadczeniem gry w Milanie…

Pressing zaczynał się już od linii obrony. Jak mało czasu na myślenie mieli defensorzy gości pokazuje statystyka podań. Środkowy obrońca Philippe Mexes, zwykle najsłabiej kryty, zaliczył tyle samo zagrań co wysunięty skrzydłowy Stephan El Shaarawy. Całe 25 (dla porównania – Xavi miał 125 podań).

2. Fałszywe skrzydło

Wpuszczenie Davida Villi w miejsce Cesca Fabregasa zupełnie poprzestawiało zespół Barcelony. Villa teoretycznie grał na prawym skrzydle, ale w rzeczywistości najczęściej błąkał się tuż na skraju pola karnego. Jako wysunięty napastnik czekał na kreatywne wysiłki partnerów. Stąd Hiszpan był rzadko widoczny, mało rozgrywał, ale gdy dostał swoją okazję – wykorzystał ją z zimną krwią.

Swoim zejściem otworzył miejsce, które uzupełnił Dani Alves. Według średniej pozycji na boisku wyliczonej przez statystyki Opta, Brazylijczyk był trzecim (!) najbardziej wysuniętym zawodnikiem Blaugrany. Z tamtej pozycji wykonał aż dziesięć dośrodkowań. Wrócił typowy Alves znany z piorunujących rajdów ery Pepa Guardioli.

Aby zachować równowagę pohamować swoje zapędy musiał drugi boczny obrońca Jordi Alba. On najczęściej asekurował środkowych defensorów i trzymał się z tyłu. Za swoje opanowanie został wynagrodzony szansą w kontrataku z doliczonego czasu gry, kiedy celnym strzałem dobił włoską drużynę. Zupełnie jak w finale Euro 2012…

Czytaj dalej…

Nowe życie rozgrywającego

Tekst ukazał się w listopadowym FourFourTwo. Dziś 22.02 do sklepów trafia nowy numer FFT, również z moimi materiałami w środku – polecam:)

Choć przepowiadano mu rychłą śmierć, przetrwał i ma się znakomicie. Włosi nazwą go regista, Anglicy deep-lying playmaker, my cofniętym rozgrywającym. Dziś wybitny człowiek na tej pozycji stanowi gwarancję sukcesu i gabloty ociekającej trofeami.

Makalele – ideał zadaniowego pomocnika

Na margines mieli go wypchnąć muskularni zadaniowcy. – Futbol jest teraz inny – zapowiadał w 2004 Pep Guardiola. – Gra się szybciej i bardziej fizycznie. Różni się także taktyka. Musisz odbierać piłkę jak Patrick Vieira i Edgar Davids. Umiejętność podawania stanowi dodatek. Środkowi pomocnicy skupiają się na pracy w obronie. Piłkarze tacy jak ja są skazani na wymarcie.

Nie był w tej opinii osamotniony. – W mojej wizji futbolu rozgrywającym jest każdy, kto ma piłkę. Ale Makalele tego nie potrafi. Nie ma pomysłów, choć oczywiście jest świetny w odbiorze. Zaczęli dominować specjaliści – powiedział Arrigo Sacchi. Obaj się pomylili.

Generał z drugiego frontu

Opisywany przez Guardiolę i Sacchiego wszechstronny pomocnik przeżył. Zanika za to tradycyjny rozgrywający. Numer 10, który z ze zręcznością genialnego artysty tworzy dzieła tuż za plecami napastników. Kiedyś gracze pokroju Zinedine Zidane’a kreowali, gdy za ich plecami harował specjalista od defensywy – Makalele lub Davids, wspominani w przytaczanych cytatach.

Marginalizację klasycznych rozgrywających wymogła wzmożona batalia o środek boiska. Z ustawienia 4-4-2 (dwóch piłkarzy w centrum) standardem stały się taktyki 4-2-3-1 lub 4-3-3, gdzie stawia się na trójkąt graczy drugiej linii. Rozmiary boiska zostały te same, dlatego artysta żądający swobody twórczej został ściśnięty. Musiał uciekać.

Aby go odnaleźć we współczesnej piłce musimy zerknąć przed linię własnych obrońców. Właśnie tu żyje cofnięty rozgrywający. Im dalej od pola karnego rywali, tym więcej przestrzeni ma na pociąganie za sznurki. Wbrew kuszącemu uproszczeniu, pomocnik ustawiony przed swoimi obrońcami nie musi być defensywny. Cofniętego rozgrywającego należy oddzielić grubą kreską od gracza nastawionego wyłącznie na odbiory oraz pomocnika box-to-box, czyli ganiającego pod obiema bramkami.

Czytaj dalej…

Nadeszła pora na przepłacanie

W świecie piłki lato, sezon ogórkowy i brak meczów o stawkę. Spragnieni pasjonaci mogą sobie odświeżyć gry archiwalne (ja zabieram się za Juventus – Roma). Głód futbolu nie ustaje nigdy, stąd w lipcu i na początku sierpnia rządzi rynek. Taniej kupię, drożej sprzedam – tyle, że finanse piłki nożnej średnio rozgarniętego ekonomistę muszą przyprawiać o konwulsje.

Wiadomo to nie od dziś – ceny za piłkarzy są nienaturalnie wywindowane, a wielkie kluby już dawno przestały być zwykłymi zrzeszeniami sportowców, a firmami z prawdziwego znaczenia. Choć zatrudniani są dyrektorzy sportowi/finansowi/techniczni, a nad strategiami myślą tęgie głowy – trudno oprzeć się pokusie przepłacania. Kto bogatemu zabroni?

A.D. 2012 gotówką szasta Paris Saint Germain. Paryżanie za petrodolary robią na własnym podwórku zespół All Stars Serie A. W obronie postawili Thiago Silvę z Milanu, Javier Pastore z Palermo w pomocy, Ezequiel Lavezzi z Napoli na skrzydle. PSG wielkie trio chce powiększyć jeszcze Zlatanem Ibrahimoviciem. Transakcja zamknie się w ciągu najbliższych godzin, maksymalnie kilku dni.

Ze Zlatanem miałem ostatnio sporo do czynienia, gdy w ręce wpadła mi kapitalna książka „Ja, Ibra„. Szwed jest nadal jednym z największych w światowym futbolu, więc PSG ma podstawy do płacenia góry pieniędzy. Tyle, że Ibrahimović to już blisko 31-letni jegomość, który sam w autobiografii przyznaje, że ciało nie to, potrzeba się bardziej wysilić, organizm już tyle nie wybacza. Mimo to Paryżanie z przyjemnością wyłożą 20-25 mln euro dla Milanu, a gwiazdorowi dorzuci około 14 mln rocznej pensji. Ciągle wielkiemu piłkarzowi, ale który minął już swój punkt kulminacyjny.

Wyrzucanie fortuny na Ibrę można zrozumieć, w końcu król strzelców Serie A kosztuje sporo i basta! Inwestycja w Szweda to jednak spore ryzyko. Kto jak kto, ale on barwy klubowe kocha uczuciem zmiennym. Wątpiący niech spytają włodarzy Barcelony. Zlatan na Camp Nou przyszedł za 46 mln euro, a Inter w pakiecie dostał jeszcze Samuela Eto’o wartego kolejne 20 mln. Wystarczyła iskra, aby Ibrahimović uczynił śmiertelnego wroga z Pepa Guardoli. Po roku atmosfera była na tyle gęsta, że Ibrahimović wrócił do Włoch, tym razem do Milanu, w pakiecie promocyjnym za 24 mln euro. Jego 21 goli w sezonie kosztowało Katalończyków około 42 mln euro… Najgorszy biznes w historii?

„Szansę” dorównania Barcelonie ma Liverpool.

The Reds uczynili z Andy’ego Carrolla najdroższego Brytyjczyka w historii. Kupowali w pośpiechu młodzieńca o wielkim potencjalne, udanym półroczu w Newcastle. Dostali kolosa, który najpierw długo leczył kontuzję, potem długo nie strzelał, długo siedział na ławce. Carroll na Anfield w pełni obudził się dopiero na koniec sezonu – strzelał w Pucharze Anglii, zniszczył Johna Terry’ego w meczu Premier League i zasłużył na EURO 2012. Obiecujące prognozy na nowy start kariery w Merseyside?

A skąd. Szatnię Liverpoolu omiata teraz nowa miotła. Kto choć raz widział w akcji Swansea, były klub Brendana Rodgersa, wie, że Carroll nie pasuje do technicznego stylu preferowanego przez aktualnego menedżera The Reds. Rodgers wysłał już pierwszy znak, iż atak na Anfield mu nie odpowiada i wyciągnął z Romy Fabio Boriniego.

Po Carrolla stoi już coraz bardziej imponująca kolejka chętnych. Wypożyczeniem wysokiego Anglika interesuje się Milan, West Ham, Aston Villa, a od soboty i Newcastle – macierzysta drużyna numeru 9 w Liverpoolu. Na Anfield wypożyczać nie chcą, stąd zaczynają się negocjacje. Brytyjskie gazety wyceniają przenosiny Carrolla na maksimum 15 mln funtów. Dla The Reds oznaczałoby to 18 miesięcy pobytu Carrolla za bagatela 20 mln waluty z wizerunkiem królowej.

Piłkarze przychodzą i odchodzą, z koryta wylewa się rwący strumień gotówki wymienianej między klubami. A ekonomiści z tabelkami bilansu zysków i strat mogą tylko wyrywać sobie włosy z głowy.

EURO 2012 alla Italia

Po EURO 2012 pozostało już tylko piękne, ulotne wspomnienie. Ostatnie tchnienie mistrzostw było dla mnie wyjątkowe – choć warunki oglądania nie pozwalały mi ocenić taktyki Hiszpanii w finale, mogłem dzielić emocje w rozkochanymi w calcio kibicami z Włoch w ich przepięknej ojczyźnie.

1 lipca był nieoficjalnym świętem całych Włoch. Może flag w oknach nie było wiele, za to ludzie krzyczący ze swoich skuterów i spacerowicze w koszulkach Azzurri nie dali zapomnieć, że Italia gra w finale.

Areną mojego finału EURO był plac w centrum dzielnicy mieszkalnej. Upalna pogoda, ciasnota i mnóstwo wygłodniałych sukcesów ludzi mocno zagęściło atmosferę meczu. Nic dziwnego, że pewna Włoszka straciła grunt pod nogami i zemdlała. Może to zasłabnięcie było symptomem przebiegu gry dla jej reprezentacji?

Widoczność znacząco ograniczały wszechobecne drzewa, plecy co wyższych kibiców i beznadziejnie jasny telebim, który stał się w pełni widoczny dopiero po 30. minucie spotkania.

Frekwencję podbijali dodatkowo mieszkańcy, którzy solidaryzowali się z tłumem z wysokości własnych okien lub balkonów. Stamtąd docierały obrazy domowych imprez czy kolacji organizowanych z okazji finału.

Samo oglądanie z Włochami i resztą turystów okazało się wciągającym przeżyciem, mimo opisanych wyżej niewygód. Burzliwe oklaski przy najmniejszym nawet udanym zagraniu Azzurri, szczodra gestykulacja – mój włoski jest mizerny, ale tej nocy byłem jednym z nich. Łapałem się za głowę po niecelnych strzałach Mario Balotelliego oraz milczałem jak grób, gdy kolejne gole wciskali Hiszpanie…

W morzu fanów Włoch wyróżniała się jedna czerwona plamka, kobieta ubrana w koszulkę Hiszpanii i skacząca w powietrze po bramkach La Roja. Po zakończeniu spektaklu w Kijowie tylko ona miała uśmiech od ucha do ucha, dlatego wypadało tylko pogratulować wielkiego sukcesu jej bohaterom, co w imieniu kraju współgospodarza mistrzostw chętnie uczyniłem:)

Włosi, nie zważając na tęgie lanie, okazali się wiernymi kibicami, którzy wytrwali przy swoich niemal do ostatniego gwizdka. Z wielkim niezadowoleniem przyjęli informację o wejściu na boisko Thiago Motty, a frustracja tylko wzrosła, gdy pomocnik PSG musiał opuścić boisko już pięć minut później po urazie mięśnia.

0:4 i zamiast wyczekiwanej przeze mnie fiesty, trzeba było wracać do domu. Po drodze mijałem dziesiątki ludzi w niebieskich koszulkach, na których zdecydowanie wyróżniało się nazwisko Balotelliego. Czarnoskóry Włoch może śmiało nazwać się promotorem kampanii różnorodności na Półwyspie Apenińskim.

 

Moja wycieczka do Włoch miała jeszcze jeden piłkarski akcent. Poszedłem bowiem sprawdzić jak wygląda świątynia futbolu we Florencji, na której do niedawna kroki stawiał Artur Boruc. Stadion można było zobaczyć tylko z zewnątrz i moje oczy zobaczyły dowód, dlaczego włoskie areny mają miano przestarzałych.

Stadion Artemio Franchi wygląda bardziej jak blok mieszkalny z dawnych czasów. Siedziba silnej przecież Fiorentiny z Serie A nie umywa się do naszych aren na EURO 2012 lub nawet obiektów w Krakowie, Gdynii, Kielcach czy Lubinie.

Moja rozczarowana mina mówi wszystko – Włochy potrzebują impulsu do poprawy infrastruktury, takiego jaki w otrzymała Polska.

Jedynym przyjemnym miejscem w okolicach stadionu we Florencji był sklep klubowy Fiorentiny, ociekający w fioletowe barwy i z dumą prezentujący koszulki legend w historii klubu – od Sebastiena Freya do Luki Toniego.

Dziękuję Florencjo i kibice Włoch. Choć moje piłkarskie gusta są do gruntu angielskie, Italia zostawiła w sercu trwały ślad.

 

Juve na tropie weteranów

Sześć lat zajęło Juventusowi wylizanie się z ran po aferze Calciopoli. Stara Dama znów walczy o mistrzostwo Włoch. Wielka w tym zasługa Andrei Pirlo, ściągniętego przed sezonem za darmo z Milanu. Turyńska drużyna szykuje podobne ruchy w tegorocznej sesji transferowej. Juve myśli o wyciągnięciu z Mediolanu kolejnych weteranów – Alessandro Nesty oraz Clerence Seedorfa.

Jakie są szansę na zjednoczenie Pirlo, Seedorfa i Nesty w Turynie?

Obdarzony zmysłem wizjonera Pirlo wyciągnął zespół z Turynu na nowy poziom. 32-letni Włoch pociąga za sznurki wszystkich ataków Juventusu. Owocem jego pracy jest pierwsza pozycja Bianconeri w ligowej tabeli. W przyszłym roku ekipa z miasta Fiata znów zagra w Lidze Mistrzów.  Występy w najlepszych europejskich rozgrywkach wymagają poważnych wzmocnień.

Mistrzowskie doświadczenie

Nesta i Seedorf na Lidze Mistrzów zjedli zęby. Pierwszy wygrywał turniej dwa razy, drugi puchar podnosił aż czterokrotnie. Obu latem skończą się kontrakty z Milanem, dlatego do Turynu mogliby przyjść, tak jak Pirlo, bez wydawania złamanego euro na kwoty odstępnego.

Pirlo przyznał w wywiadzie dla Sky Italia, że rozmawiał z Nestą o możliwości transferu do Juventusu. – Nesta u nas w następnym sezonie? Poruszyliśmy ten temat, ale to prywatne sprawy. On teraz gra w wielkim zespole i decyzję co do przyszłości podejmie po skończeniu sezonu – stwierdził Pirlo.

Turyńska gazeta La Stampa zauważa, że zażyłe stosunki piłkarzy nawiązane w Milanie i reprezentacji Włoch mogą wpłynąć na decyzję Nesty. 36-letni obrońca po przegranym dwumeczu Ligi Mistrzów z Barceloną zasugerował, że jego kariera na San Siro wydaje się dobiegać końca.

Conte nie wyklucza, Marotta zaprzecza

Trener Juventusu Antonio Conte pytany przez Tuttosport o Nestę i Seedorfa odpowiedział dyplomatycznie: – Nie wiem jak będzie, ale to świetni zawodnicy. Choć oni dobrze się czują w swoim dotychczasowym klubie. Jak dotąd zespół z Turynu oficjalnie nie rozmawiał z Milanem o ściągnięciu włosko-holenderskiego duetu. Dyrektor Juve Giuseppe Marotta odciął się od prasowych spekulacji.

Mimo wszystko Bianconeri pozostają faworytami do pozyskania stopera i pomocnika . Pirlo odszedł z Milanu, gdyż na zabój potrzebował nowych wyzwań. Świeże otoczenie może skusić także Nestę i Seedorfa, którzy w Mediolanie są już od dekady. Tylko czy w ich nogach jest jeszcze wystarczająco dużo sił na grę o najwyższe cele w Turynie? Juventus przy zakontraktowaniu tej dwójki ryzykuje niewiele, a może zyskać doświadczenie ludzi, którzy w piłkarskim świecie widzieli i powygrywali wszystko.

Alessandro Nesta w ostatnim tygodniu zaprzeczył plotkom o odejściu do Juventusu. Przyznał jednak, że prawdopodobnie opuści Milan. Jaka będzie ostateczna wersja zdarzeń – przekonamy się latem 2012.

Artykuł ukazał się w drukowanej wersji tygodnika „Tylko Piłka”, nr 15/2012, s.6.

Rewanże 1/4 Ligi Mistrzów w ciekawostkach Opta

Real vs Bayern, Barcelona vs Chelsea – półfinałowe pary Ligi Mistrzów pobudzają wyobraźnię. Jakie rekordy padały w rewanżach 1/4 finału LM i dlaczego zawsze bił je Leo Messi? O tym, co ciekawego zdarzyło się na największej scenie europejskiej piłki opowiadają ciekawostki statystyczne zebrane przez Opta.

Leo Messi - argentyńska maszynka do rekordów

Real Madryt – APOEL Nikozja 5:2

– APOEL w pierwszym meczu obu drużyn nie oddał żadnego strzału na bramkę. W rewanżu Cypryjczykom udało się to 9 razy – to ich rekord na wyjeździe w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów.

– Real zdominował posiadanie piłki w stosunku 70%-30%. Królewscy wymienili 737 podań przy 321 APOELu. Zawodnicy z Madrytu rozgrywali na 90% skuteczności (średnia zespołu). Najgorzej z dokładnością podań radzili sobie Angel Di Maria (72%) oraz Cristiano Ronaldo (78%).

– Ronaldo zdobył w tym meczu swojego 14 gola dla Realu bezpośrednio z rzutu wolnego.

– Prawoskrzydłowi Realu Sergio Ramos i Hamit Altintop zaliczyli razem 11 odbiorów.

Kaka (Real) wykonał 4 skuteczne dryblingi – tyle samo co cały zespół APOELu.

 

Chelsea Londyn – Benfica Lizbona 2:1

– Chelsea w swoich wszystkich 10 meczach tej edycji LM zawsze jako pierwsza strzelała gola.

– Po czerwonej kartce dla Maxiego Pereiry (Benfica) w 40. minucie, lizbończycy oddali 7 strzałów w światło bramki, a Chelsea tylko 3. Co więcej, Benfica skończyła mecz z minimalnie wyższym procentem posiadania piłki (51%-49%)

– W całym dwumeczu Benfica oddała 47 uderzeń (17 celnych, 1 gol), a Chelsea tylko 29 (7 celnych, 3 gole).

– Obie drużyny upodobały sobie ataki lewym skrzydłem. Chelsea przeprowadziła tamtą stroną 51% swoich natarć (24% prawą flanką), a Benfica 48% ataków (22% prawą).

Raul Meireles (Chelsea) chciał się pokazać przed niechętnymi mu kibicami z Lizbony. Podczas ledwie 11. minut gry zdołał oddać 3 strzały (1 bramka) i 3 razy skutecznie dryblował.

Pablo Aimar (Benfica) strzelił 7 razy w kierunku Petra Cecha.

 

Barcelona – AC Milan 3:1

– Milan oddał ledwie 3 strzały na bramkę (1 celny), z czego raz udało się trafić do siatki. W tym sezonie LM i Serie A włoska drużyna zawsze oddawała więcej niż 3 uderzenia, aż do wtorkowego wieczoru. Dla porównania, Barcelona strzelała 21 razy.

Leo Messi (Barcelona) został najmłodszym graczem w historii LM, który strzelił 50 bramek w turnieju. Uczynił to w wieku 24 lat i 4 miesięcy. Poprzednio rekord należał do Raula Gonzaleza – 28 lat i 3 miesiące. Messi został też pierwszym piłkarzem w historii LM, który w jednych rozgrywkach zdobył 13 goli (ma już 14).

– W potyczce z Milanem Argentyńczyk oddał 9 strzałów, miał 4 kluczowe podania, 5 udanych dryblingów i 2 gole.

– W erze Pepa Guardioli tylko Arsenal wywalczył więcej rzutów karnych w LM niż Barcelona (Kanonierzy 11, Katalończycy 10).

– Podczas czterech tegorocznych starć Milanu z Barceloną w LM, gracze z Katalonii wykonali o 1303 celne podania więcej niż mediolańczycy.

– Zawodnicy Milanu 19 razy faulowali rywali. Zarobili za to 7 żółtych kartek.

 

Bayern Monachium – Olympique Marsylia 2:0

– Bayern wygrał swoje cztery ostatnie mecze z francuskimi klubami nie tracąc przy tym gola.

Franck Ribery (Bayern) po słabym meczu w Marsylii, na Allianz Arena błyszczał pełnym blaskiej. Francuz wyprodukował 3 strzały, 6 kluczowych podań, 5 udanych dryblingów, 6 odbiorów i 3 przechwyty. Był 7 razy faulowany. Zaliczył 10 strat. W całym meczu wykonał też najwięcej podań – 68.

– Skrzydłowi Maryslii Loic Remy i Andrew Ayew razem zapisali w statystykach 1 strzał i aż 12 strat.

Thomas Muller (Bayern) przebywał na boisku tylko 39. minut, ale zdążył w tym czasie wykonać 3 kluczowe podania – więcej niż jakikolwiek rywal z Marsylii.