Archiwum

Archive for the ‘Taktyczne’ Category

Uchida-Farfan: tak od dziś witają się w Gelsenkirchen

Angielska piłka swoje najlepsze kąski zostawiła na niedzielę – ich podsumowanie tradycyjnie w poniedziałek. Sobotę więcej ognia widziałem w Niemczech i się nie zawiodłem. Derby Schalke-Borussia miały moc!

Fantastyczne skrzydła Schalke zabiegały Borussię Dortmund zmęczoną po Lidze Mistrzów. Klub z Gelsenkirchen na skrzydłach Jeffersona Farfana i Atsuto Uchidy wygrał 142. derby Zagłębia Ruhry. Czego dowiedzieliśmy się z ligowego szlagieru w Niemczech?

1. Prawicowe tendencje Schalke

Uchida bardziej efektywny niż Piszczek

Gelsenkirchen świętuje w tym sezonie dublet w derbach. Oba mecze z Borussią wygrali 2:1, a języczkiem u wagi była przewaga na skrzydłach. Schalke dwukrotnie zrobiło znakomity użytek z pracy prawego obrońcy ze bocznym pomocnikiem.

Atsuto Uchida zanotował asysty przy obu trafieniach gospodarzy. Japończyk nie bombardował rywali z częstotliwością Łukasza Piszczka z drugiej strony, jednak jego wejścia do przodu okazały się kluczowe. Wykorzystywał ścinanie akcji Jeffersona Farfana do środka i uzupełniał wolną przestrzeń na skrzydle. Tam kryty na radar przez słabego Kevina Grosskreutza mógł spokojnie wybrać najlepszą opcję podania. Przy pierwszym golu posłał piłkę płasko po ziemi, przy drugim wypatrzył ruch zupełnie niekrytego Klaas-Jana Huntelaara. Uchida z Farfanem zanotowali łącznie 134 kontakty z piłką i byli najczęściej eksploatowanymi zawodnikami S04.

Podobna strategia sprawdziła się w Dortmundzie. Tam Jurgen Klopp przy kryzysie kontuzji postawił na system z trójką obrońców, czym zupełnie odkrył obie flanki. Schalke angażowało do ataku bocznych obrońców i miało liczebne przewagi na skrzydłach. To, podobnie jak w rewanżu, stanowiło fundament sukcesu w ligowym meczu roku dla obu zespołów.

2. Klopp naprawia błędy

Dortmund wyszedł na pierwszą połowę wycofany i niezdolny do narzucenia własnego stylu gry. Mistrzowie Niemiec zbytnio spieszyli się z rozgrywaniem ataku i tracili sporo piłek. Przy wyniku 0:2 do przerwy Klopp musiał działać radykalnie. Już początku drugiej części dokonał dwóch zmian.

Marco Reus zastąpił nieużytecznego Grosskreutza. Natychmiast dodał swojej drużynie wigoru i brakującej iskry w natarciach. To on inicjował najgroźniejsze ataki środkiem pola. Poza tym nieprzekonywującego po chorobie Matsa Hummelsa zmienił Nuri Sahin. Wymiana obrońcy na pomocnika wymusiła grę Svena Bendera w sercu defensywy, ale taki układ się sprawdzał. Sahin potrafił regulować tempo gry. Stemplował większość natarć BVB.

Dzięki tym manewrom Borussia otworzyła sobie furtkę do dogonienia korzystnego wyniku. Klopp nie był na tyle odważny, żeby zagrać tak od samego początku. Może go tłumaczyć wysokie ryzyko związane z podobną strategią. Schalke oddało kontrolę nad grą, ale nogami Farfana i Michela Bastosa przeprowadzało piorunujące kontry. Samymi tylko akcjami z ostatniego kwadransa gospodarze stworzyli sobie cztery złote akcje podbramkowe.

Czytaj dalej…

„Przegrała lepsza drużyna”

Manchester United miał patent na Real Madryt, aż przewagę z rąk wytrąciła mu czerwona kartka dlaNaniego. Od tamtego momentu na Old Trafford rządziła myśl taktyczna Jose Mourinho. Co pokazał nam szlagier 1/8 finału Ligi Mistrzów?

1. Stary mistrz prawie to zrobił

Welbeck za Rooneya to kontrowersyjny, ale świetny ruch Fergusona

Odświeżenie Naniego, Danny Welbeck kosztem Wayne’a Rooneya, 39-letni Ryan Giggs (1000 mecz w zawodowej karierze) oraz posadzenie na ławce zdobywcy hat-tricka przeciwko Norwich Shinjiego Kagawy sir Alex Ferguson szokował już od pierwszego gwizdka. Ruchy Szkota były kontrowersyjne, ale przez godzinę gry wydawały się natchnione jego geniuszem.

Oddelegowanie Giggsa do pilnowania Cristiano Ronaldo zakrawało na szaleństwo. Walijczyk jednak ganiał bez wytchnienia, jakby po wtorkowym wieczorze miał dostać miesiąc wolnego. Jako pierwszy rzucał się do łatania luk i bezbłędnie asekurował bocznego obrońcę Rafaela.

W ofensywie Welbeck usprawiedliwiał odstawienie Rooneya. To on, nie Robin van Persie, stanowił zarzewie najlepszych ataków gospodarzy. Fantastycznie wbiegał za linię obrony Realu. Dodatkowo dostał zadanie ścisłego krycia cofniętego rozgrywającego Królewskich, Xabiego Alonso. Trzymał się go niczym samica młodych, czym wyraźnie obniżył jakość ataku pozycyjnego przyjezdnych. – Każdy był zdrowy. Musieliśmy podjąć znaczące decyzję. Mieliśmy odpowiedni balans – tłumaczył obecność młodego Anglika drugi trener United Mike Phelan.

United uważnie prześledzili starcia Realu z Barceloną. Jeszcze przed czerwoną kartką zupełnie oddali inicjatywę rywalom, samemu skupiając się na tworzeniu wąskich i kompaktowych linii obrony. Środkowi pomocnicy otrzymali niemal wyłącznie zadania defensywne. Kontrnatarcia Czerwonych Diabłów rozprowadzane były bardzo szybko, głównie z wykorzystaniem dynamiki Welbecka i Naniego.

2. Mourinho korzysta z prezentu

Z dużą dozą prawdopodobieństwa Manchester dotrzymałby korzystny wynik, gdyby nie kontrowersyjne wyrzucenie Naniego z boiska w 56. minucie. Wcześniej Real miał duże problemy z rozbiciem zwartej obrony, mimo ciągłych zmian pozycji piłkarzy w ataku. Alonso izolowany przez Welbecka nie wspomagał ofensywy swoimi firmowymi długimi podaniami, za które z gorszym skutkiem zabierał się Sami Khedira.

Przy liczebnej przewadze Jose Mourinho potrzebował tylko trzech minut, aby znaleźć idealne rozwiązanie. Wpuścił na boisko Lukę Modricia, a Khedirę przestawił na bok obrony. W ten sposób miał trzech kreatywnych zawodników na środku – Modricia, Kakę i Alonso (wreszcie wolnego, gdy Welbeck załatał skrzydło opuszczone przez Naniego). – Miałem poczucie, że Modric zmieni mecz. Wniósł jakość, której wcześniej nie mieliśmy – chwalił Chorwata trener Realu. Tylko siedem minut zajęło rozmontowanie desperacko broniącego się United. Ferguson nie mógł być zadowolony z gola Modricia, bo padł po strzale ze środka boiska – strefy, której bronił najliczniej.

Kolejne 180 sekund przyniosło drugie trafienie madrytczyków. Wtedy United potrzebowali strzelenia dwóch goli i siłą rzeczy musieli podjąć duże ryzyko. Ustawili się w formacji 4-2-3, czym zwiększyli siłę swojego rażenia, ale też zupełnie otworzyli miejsce dla Realu. Madryt z wynikiem 2:1 wreszcie mógł grać tak, jak chciał od samego początku – szybkimi kontrami na niezorganizowaną obronę.

Czytaj dalej…

Taktyczny spacer po El Clasico

Real zagrał najlepsze Gran Derbi w epoce Jose Mourinho. W pełni zasłużenie wynagrodzi mu to występ w finale Pucharu Króla. Dlaczego Barcelona była tak bezradna we wtorkowym hicie w Hiszpanii?

1. Podręcznikowe okaleczenie Barcelony

Di Maria zakręca Puyolem – idealna kontra

Real Madryt wykorzystał obie najchętniej opisywane słabości Katalończyków w defensywie. Dwukrotnie zranił gospodarzy błyskawicznymi kontrami, a trzeciego gola dołożył ze stałego fragmentu gry.

Tradycyjnie już Cristiano Ronaldo wychodził z lewego skrzydła, aby ze środka szukać miejsca za plecami obrony. Znajdował go sporo, szczególnie gdy boczni defensorzy Barcelony byli chwilę wcześniej zajęci atakowaniem. Niezbyt dobrze sprawdzała się asekuracja środkowych obrońców Blaugrany – zarówno Gerard Pique i Carles Puyol dawali się mijać w polu karnym przy golach Realu.

Modelowym przykładem jakości kontrataków ekipy z Madrytu było drugie trafienie Ronaldo. Od momentu niecelnego podania Messiego pod polem karnym Realu minęło dokładnie 10 sekund do chwili, gdy Angel Di Maria położył na ziemię Puyola po przeciwnej stronie boiska. Cztery sekundy później Ronaldo dobił obroniony strzał Argentyńczyka. 14 sekund od głębokiej obrony do gola…

Ze złudzeń Barcelonę odarł Raphael Varane. 19-latek strzelił w tym sezonie dwa gole – oba Katalończykom w półfinałach Pucharu Króla i oba głową. Bohater spotkania w Madrycie ośmieszył Pique przy rzucie rożnym i bez kłopotu posłał strzał, który dał Madrytowi bilety na finał.

2. Ograniczone moce Messiego

AC Milan oraz Real w Pucharze Króla na przestrzeni niecałego miesiąca pokazali jak przeżyć w starciach z Lionelem Messim. Argentyńczyk, który regularnie chłosta kolejnych rywali w La Liga, w trzech kluczowych spotkaniach pucharowych nie oddał ani jednego celnego strzału. Milan z Realem odarli go z nietykalności.

Messi wystartował w rewanżowym El Clasico od piorunującego obrotu i strzału tuż obok słupka. Zaczął fenomenalnie, ale później powtarzały się scenariusze z Bernabeu i San Siro. Przeciwnicy zagęszczali mu przestrzeń i wypychali w głąb boiska. Symboliczną akcją była ta z 36. minuty. Po wysokim pressingu Barcelona szła z kontrą na osamotnionych stoperów Realu, ale Messi podał w nogi Varane’a.

W pierwszym meczu półfinałów Argentyńczyk przysłużył się chociaż asystą. Na Camp Nou nie miał nawet jednego kluczowego podania, rzadziej dryblował i mniej podawał. To absolutnie żaden schyłek megagwiazdy z Katalonii, jednak markowi rywale zaczynają uczyć się go neutralizować.

Czytaj dalej…

Nowe życie rozgrywającego

Tekst ukazał się w listopadowym FourFourTwo. Dziś 22.02 do sklepów trafia nowy numer FFT, również z moimi materiałami w środku – polecam:)

Choć przepowiadano mu rychłą śmierć, przetrwał i ma się znakomicie. Włosi nazwą go regista, Anglicy deep-lying playmaker, my cofniętym rozgrywającym. Dziś wybitny człowiek na tej pozycji stanowi gwarancję sukcesu i gabloty ociekającej trofeami.

Makalele – ideał zadaniowego pomocnika

Na margines mieli go wypchnąć muskularni zadaniowcy. – Futbol jest teraz inny – zapowiadał w 2004 Pep Guardiola. – Gra się szybciej i bardziej fizycznie. Różni się także taktyka. Musisz odbierać piłkę jak Patrick Vieira i Edgar Davids. Umiejętność podawania stanowi dodatek. Środkowi pomocnicy skupiają się na pracy w obronie. Piłkarze tacy jak ja są skazani na wymarcie.

Nie był w tej opinii osamotniony. – W mojej wizji futbolu rozgrywającym jest każdy, kto ma piłkę. Ale Makalele tego nie potrafi. Nie ma pomysłów, choć oczywiście jest świetny w odbiorze. Zaczęli dominować specjaliści – powiedział Arrigo Sacchi. Obaj się pomylili.

Generał z drugiego frontu

Opisywany przez Guardiolę i Sacchiego wszechstronny pomocnik przeżył. Zanika za to tradycyjny rozgrywający. Numer 10, który z ze zręcznością genialnego artysty tworzy dzieła tuż za plecami napastników. Kiedyś gracze pokroju Zinedine Zidane’a kreowali, gdy za ich plecami harował specjalista od defensywy – Makalele lub Davids, wspominani w przytaczanych cytatach.

Marginalizację klasycznych rozgrywających wymogła wzmożona batalia o środek boiska. Z ustawienia 4-4-2 (dwóch piłkarzy w centrum) standardem stały się taktyki 4-2-3-1 lub 4-3-3, gdzie stawia się na trójkąt graczy drugiej linii. Rozmiary boiska zostały te same, dlatego artysta żądający swobody twórczej został ściśnięty. Musiał uciekać.

Aby go odnaleźć we współczesnej piłce musimy zerknąć przed linię własnych obrońców. Właśnie tu żyje cofnięty rozgrywający. Im dalej od pola karnego rywali, tym więcej przestrzeni ma na pociąganie za sznurki. Wbrew kuszącemu uproszczeniu, pomocnik ustawiony przed swoimi obrońcami nie musi być defensywny. Cofniętego rozgrywającego należy oddzielić grubą kreską od gracza nastawionego wyłącznie na odbiory oraz pomocnika box-to-box, czyli ganiającego pod obiema bramkami.

Czytaj dalej…

Pięć lekcji z meczu Arsenal – Bayern

Nie trzeba czekać na wielki Bayern pod okiem Pepa Guardioli. W Monachium już gra zjawiskowa ekipa, która swoje talenty pokazała wygrywając 3:1 na wyjeździe z Arsenalem. Czego dowiedzieliśmy się ze starcia dwóch wielkich firm Europy?

1) Znak firmowy Bayernu

Van Buyten był jednym z koszmarów Walcotta

Gdyby tworzyć definicję idealnego meczu wyjazdowego w pucharach, Bayern w Londynie zbliżyłby się do perfekcji. Dominacji Bawarczyków nie oddawały statystyki posiadania piłki, w których są zwykle najlepsi w Europie zaraz po Barcelonie. Goście pozwolili szamotać się z futbolówką Arsenalowi. Swój sukces oparli na dewastującym wykorzystywaniu własnych przewag i żelaznej obronie.

Zaczęliśmy naprawdę dobrze, szczególnie w pierwszych 30 minutach. Oddaliśmy piłkę, a nasi rywale musieli wykonać całą pracę. Byliśmy bezwzględni – skomentował Bastian Schweinsteiger. Fenomen defensywy Bayernu (która w lidze pozwoliła rywalom na strzelenie siedmiu goli w 22 meczach) oddał przebieg pierwszej połowy, gdy Arsenal nie miał żadnego celnego strzału na bramkę, a ich dwa uderzenia zostały zablokowane.

Monachijczycy poradzili sobie z planem taktycznym Arsene Wengera, który na szpicy ataku wystawił Theo Walcotta. Szybki Anglik miał wykorzystywać miejsce za plecami obrońców, u których gra pressingiem wymusza wysokie ustawienie. Jednak Bayern nie pękał. Nawet typowany na najsłabsze i najwolniejsze ogniwo Daniel van Buyten imponował przechwytami oraz wzorowym czytaniem gry. Tylko jedna okazja obnażyła zapędzenie się Davida Alaby i dała przestrzeń na rajd Santiego Cazorli (skończony złym podaniem).

Gol Lukasa Podolskiego przerwał serię 664 minut Bayernu bez straty gola. Indywidualne wpadki Manuela Neuera i Schweinsteigera przy tym trafieniu stanowiły podły wyjątek od poza tym perfekcyjnego drylu w bawarskiej defensywie.

2) Nadzieja Arsenalu

Kanonierom trudno będzie wyciągać pozytywne wnioski po zmierzeniu się z przytłaczającą siłą z południa Niemiec. Jeśli ktoś wyróżnił się na tle przyjezdnych, był to najmłodszy wśród gospodarzy Jack Wilshere. 21-latek to jedyny piłkarz Arsenalu, który mógłby wejść do wyjściowej jedenastki Bayernu i usprawnić jej tryby.

Jeszcze przed meczem Schweinsteiger doceniał klasę rywala z linii pomocy. – Typowy angielski zawodnik ma ponad 180 cm wzrostu. Jack Wilshere posiada inne ruchy. On jest dynamiczny, ma dobrą lewą nogę i trzyma oko na piłkarzy dookoła niego – chwalił go 28-letni gracz Bayernu.

Składniki tej wyliczanki Wilshere pokazał na The Emirates. Zanotował sześć udanych dryblingów. Jego wejścia z głębi pola okazały się zabójcze w pojedynku z reprezentacją Brazylii, a we wtorkowy wieczór były najlepszą bronią Kanonierów. Jednak brakowało mu drugiego tak efektywnego ogniwa. Zupełnie obok meczu przeszli Cazorla i Aaron Ramsay.

Czytaj dalej…

Pięć lekcji z hitu Real – Man United

Środowy wieczór w Madrycie nie zawiódł widzów głodnych wielkiej piłki. Pojedynek Realu i Manchesteru United stanowił deser wśród wszystkich starć 1/8 finału Ligi Mistrzów. Jakie wnioski płyną z pierwszej odsłony starcia europejskich gigantów? 

1) Okno wystawowe

Są powody do mruczenia

David de Gea był zjawiskowy. Chłopak urodzony w Madrycie i wychowanek Atletico zatrzymał Real na Santiago Bernabeu. Bez jego natchnionej interwencji po chytrym  strzale Fabio Coentrao w 6. minucie, dwumecz dla United zacząłby się od trzęsienia ziemi. Jego rąk nie przełamała także bomba Samiego Khediry z końcówki spotkania. Wręcz przeciwnie, hiszpański golkiper złapał ją w koszyczek.

De Gea pokazał swój talent i refleks przy wybijaniu piłki na linii bramkowej. Kilkukrotnie przypomniał też o swoich wątpliwych wyjściach do dośrodkowań. Mimo to 22-latka heroizmy nie powinny umknąć uwadze sztabowi reprezentacji Hiszpanii. De Gea może wkrótce przełamać pozycje tak długo okupowane już przez Ikera Casillasa, Pepe Reinę i Victora Valdesa.

2) W Manchesterze nie ma świętości

Obecna kadra United nie jest tworzona pod konkretnego lidera. Czerwone Diabły to przede wszystkim całość, zespół, do którego dopasowywane są gwiazdy. Wayne Rooney w innym otoczeniu mógłby poczuć się dotknięty ograniczoną rolą, jaką w środę wyznaczył mu trener. Angielski napastnik zasuwał na prawej pomocy i notorycznie pomagał swojemu obrońcy. Zadania wykonywał bez wytchnienia, aż do wyplucia płuc. W 84. minucie zmęczony Rooney został ściągnięty z boiska. Nie ma świętych krów.

Nawet superstrzelec Robin van Persie musiał dostosować się do rygla wymagań taktycznych sir Alexa Fergusona. W Madrycie Holender często pracował na skrzydle, zostawiając miejsce na wbieganie do środka mniej pomnikowym postaciom – Danny’emu Welbeckowi i Shinjiemu Kagawie.

Czytaj dalej…

Prezent dla czerwonego rywala

Liverpool wczoraj wyłożył Manchesterowi United tytuł mistrzowski na tacy. The Reds dorwali się do gardeł Manchesteru City. Na Etihad Stadium jeszcze żadna drużyna w tym sezonie tak bardzo nie zraniła gospodarzy.

Pamiętam o derbowej porażce City z United – wtedy jednak goście na długo oddali pełnie inicjatywy, a w drugiej połowie chłopcy sir Alexa Fergusona napędzili sobie sporo strachu. Przeciwko Liverpoolowi The Citizens tylko czekali na wyrok.

Przebieg niedzielnego spotkania doskonale zdradziły ruchy obu trenerów. Roberto Mancini zmienił wyjściową formację z 4-2-3-1 do 3-5-2 już w 56. minucie. Był wyraźnie niezadowolony z produktywności swoich rozgrywających, za chlubnym wyjątkiem Jamesa Milnera. Wcześniej jego City przeprowadziło jedną bardzo składną kombinację – tę zakończoną golem Edina Dżeko.

Brendan Rodgers utrzymał swoje wyjściowe ustawienie, bez najmniejszej korekty, do 76. minuty. Wtedy zmienił Jose Enrique wracającego po kontuzji na innego obrońcę. Gdyby Hiszpan był w pełni sił, niewykluczone, że Rodgers przetrzymałby zmiany do samego końca (wtedy oszczędzał czas i dokonał drugiej roszady).

Podania przyjęte Daniela Sturridge’a

Trudno dziwić się zadowoleniu menedżera Liverpoolu. Kolejny raz pięknie zadziałało wystawienie Daniela Sturridge’a na szczycie liverpoolskiego ataku. Złoty medal jasnowidza dla każdego, kto przewidział taki początek życia Anglika w mieście Beatlesów. Schowany na ławce Chelsea, ewentualnie na ich skrzydle, u Rodgersa wygląda na predatora. On ciągle żąda krwi. Zerknijmy tylko na wykres podań adresowany do Sturridge’a. Widać na nim jego pracę w bocznych sektorach boiska. Miłośnicy moich strzałek dostrzegą jeszcze ich długość. Oznacza to, że Anglik wybiegał na wolne pole i stamtąd na pełnej szybkości defensywę City.

The Reds wyjątkowo rozsądnie wykorzystali system City na własną korzyść. Brak defensywnego zaangażowania Davida Silvy stworzył oszałamiająco dużą przestrzeń na prawej flance. Gospodarze stosowali pressing na obrońcach Liverpoolu – trzeba przyznać, że czasem bardzo skutecznie. Jednocześnie jednak City zostawiali zbyt duże pole między swoimi liniami. Luisa Suareza nie trzeba długo zapraszać do korzystania z takich prezentów.

Czytaj dalej…

Cichy bohater współczesnej piłki

Nikt nie marzy o karierze bocznego defensora. Na podwórkach wyrzuca się tam największego łamagę. Ale rozwój taktyki podniósł znaczenie tej pozycji. Boczni obrońcy nie sprzedają najwięcej koszulek, ale coraz częściej decydują o losach meczów.

Boczny obrońca z musi dobrze… bronić. Jego zadanie wciąż polega na odpieraniu zagrożenia na skrzydłach i blokowaniu dośrodkowań. Musi właściwie oceniać odległości od środkowych obrońców, trzymać linię spalonego, bo inaczej mozolne trenowanie ustawień w kilka chwil pójdzie na marne.

Dwaj prekursorzy nowego życia bocznego obrońcy

Nowoczesny futbol odróżnia stoperów od bocznych obrońców. W czwórce defensorów ci na skraju boiska grają ofensywniej. To żaden przełom w dziejach piłki. Wspaniały zespół Interu z lat 60-tych opierał swoją zwycięską formułę na rajdach obrońcy Giacinto Facchettiego. Brazylia z 2002 roku sukces odniosła dzięki ofensywnie nastawionym Cafu i Roberto Carlosie. Ale nigdy atakujący boczny obrońca nie był tak powszechnym zjawiskiem jak dziś. Gra po obu stronach boiska wymaga żelaznej kondycji. Nie można sobie pozwolić na spokojne truchtanie w tempie starego silnika diesla. Boczny obrońca musi włączyć turbosprężarkę, bo inaczej zostawi za sobą ogromne dziury.

Odniesieniem do współczesnej myśli taktycznej jest Barcelona, która przebojem wzięła świat (i puchary) w ostatnich sezonach. O skopiowaniu ich stylu marzą tysiące klubów. Hiszpański zespół symbolizuje dążenia trenerów do zdominowania środkowej części boiska. Wiele drużyn gra dziś trzema centralnymi pomocnikami i tylko jednym napastnikiem. W Anglii boki boiska odpuszczają choćby Chelsea, Arsenal i Swansea, których skrzydłowi notorycznie schodzą do środka. We Włoszech trend kultywował do niedawna Milan, którego taktyka 4-3-1-2 wykluczała udział typowych skrzydłowych.

To wcale nie oznacza wymarcia gry na flankach. Po prostu teraz często odpowiadają za nią boczni obrońcy. Są oni nieodzowni do poszerzania pola gry w przypadku gęsto zespolonej defensywy rywala. – Przeciwko drużynom, które się wycofują i grają jednym napastnikiem, boczni obrońcy są „wolnymi” zawodnikami – zauważył angielski analityk David Pleat. Nie ma sensu kryć jednego atakującego czterema piłkarzami. To marnowanie kapitału ludzkiego. Z tego powodu skrajni obrońcy są wypychani na przód.

Pozycję zrewolucjonizował Dani Alves z Barcy. Zapomnijmy ustawianiu go tuż obok stopera. Brazylijczyk to siła ataku Katalończyków w bocznych strefach. Ile goli padło po ruchu Alvesa do podania prostopadłego w polu karnym rywala i wyłożeniu płaskiego podania do napastnika?

Najciekawszym przykładem współczesnego bocznego obrońcy jest Leighton Baines z Evertonu. Właśnie on, a nie żaden błyskotliwy rozgrywający, jest liderem Premier League w liczbie wykreowanych okazji. The Toffees z lewej strony, na której biega Baines, utworzyli swoje centrum ataku. Skrzydłowy Steven Pienaar lubi ścinać do środka, a wolne miejsce uzupełnia kolega z obrony. Baines może oddawać się próbom dośrodkowań.

Czytaj dalej…

Czerwone Diabły rzucają rywalom koło ratunkowe – analiza taktyczna

Manchester United długo udowadniał jak wielka przepaść powstała między nimi, a ich wielkimi rywalami z Liverpoolu. Zmiana taktyki The Reds w drugiej połowie tchnęła życie we wcześniej jednostronne widowisko. 

Początkowe taktyki

Liverpool w tym sezonie nie pokonał jeszcze ekipy z górnej połówki tabeli. Na Old Trafford było daleko od zwycięstwa, jednak optymizmem może napawać rodząca się nić porozumienia Luisa Suareza z Danielem Sturridgem.

Formacje: 

Manchester United musiał radzić sobie bez kontuzjowanego Wayne’a Rooneya. Na jego miejsce w formacji 4-2-3-1/4-4-1-1 trafił Danny Welbeck. Sir Alex Ferguson wystawił Anglika kosztem preferowanego wcześniej Javiera Hernandeza. Welbeck oferował więcej atletyzmu i pracy w defensywie. Jak się okazało, w pełni spłacił kredyt zaufania. Poza tym do jedenastki wrócił Nemanja Vidić.

Liverpoolowi brakowało Jose Enrique, co otworzyło drzwi do składu nastoletniemu Andre Wisdomowi i przesunęło Glena Johnsona na lewą obronę. The Reds postawili na gęsty środek pola. Ich realne ustawienie na początku przypominało mocno defensywny system 4-1-4-1 z wysuniętym Suarezem.

Welbeck

Zaskakujący wybór Welbecka można wytłumaczyć znacznie większą wszechstronnością Anglika niż Hernandeza. Elastyczność w ustawieniu młody napastnik United pokazywał od pierwszej chwili na boisku. Regularnie zmieniał się pozycjami z fałszywym skrzydłowym Kagawą. Ta dwójka dodatkowo broniła przeciwko Lucasowi Leivie, najgłębiej ustawionemu pomocnikowi Liverpoolu.

Właśnie z okupowanej przez Welbecka z Kagawą lewej strony Manchester United stwarzał największy zamęt. Pierwszy gol padł po kombinacji w środku pola, która zupełnie uwolniła przestrzeń do nadbiegającego Patrice’a Evry. Ten płasko dośrodkował w kierunku Robina van Persiego, który w tym meczu ograniczał się głównie do zamykania podobnych płaskich centr. Holender trzykrotnie pokazywał się do takich podań i za każdym razem poważnie kurzyło się pod bramką Jose Reiny. Jednak poza tym mało udzielał się w rozegraniu.

Większą paletą zagrań w ofensywie dysponował Welbeck. Silny i jednocześnie dynamiczny atakujący regularnie czyhał na długie piłki za plecy obrońców. Szczególnie upodobał sobie przestrzeń między Wisdomem a Martinem Skrtelem. W późniejszej fazie gry prostopadłe podania na Welbecka stanowiły główny plan ofensywny gospodarzy. Częstotliwość tej formy rozegrania Czerwonych Diabłów widać na wykresie podań przyjmowanych przez Welbecka.

Styl podań do Welbecka

Danny był niesamowity. Sprawił wiele trudności ich dwóm stoperom – powiedział Ferguson dla MUTV. Podobne zdanie miała stacja Sky Sports, która wyróżniła Welbecka nagrodą Piłkarza Meczu.

Czytaj dalej…

Trójka snajperów z boiska

Najpotężniejsze firmy w angielskim futbolu miały bardzo przyjemny środek tygodnia. Mogą za to podziękować swoim zjawiskowym napastnikom. Liverpool z Manchesterem United przejechały się po rywalach walczących o utrzymanie i zdefiniowały piłkarską dominację.

To już stały obrazek w okolicach Anfield

Luis Suarez, Robin van Persie i Javier Hernandez. Każdy z zupełnie odmienną paletą talentów, wszyscy zapierający dech w piersi. Nie odkryli niczego nowego. Pokazali te same dzieła, którymi tworzą od początku sezonu (Hernandez zaczął nieco później). Jednak cesarzom, co cesarskie…

Okres świąteczno-noworoczny miał dać Liverpoolowi wskazówkę, czego mogą się spodziewać w drugiej części rozgrywek. Wcześniej rozbudzali nadzieję jednym wyskokiem, by później znów rozczarować serią remisów. Z przełomu roku The Reds wyciągnęli 9 punktów – bardzo dobrze, bo tylko Tottenham, Arsenal i Manchester United przebili ten wynik (i to o jeden punkt).

Trudno sobie wyobrazić tę obiecującą passę bez niezniszczalnego Suareza, który zaliczył komplet minut w czterech kolejkach na przełomie 11 dni. Gladiator. – Rozmawiałem z Harrym Redknappem o Luisie po naszym meczu z QPR. Powiedzieliśmy, ze Luis jest postacią z typu Messiego. Proponowałem mu przerwę na początku sezonu, ale on jej nie chciał. To piłkarz, który musi grać dwa-trzy razy w tygodniu, aby być w szczytowej formie – mówił menedżer Brendan Rodgers.

Za zakończenie maratonu ligowego Suarez zrobił kozła ofiarnego z Matthewa Kilgallona. Akcja po akcji wyciągał stopera Sunderlandu z jego posterunku. W zwolnione tak miejsce wpadał skrzydłowy, najczęściej Raheem Sterling. Modelowym przykładem tego zjawiska był przebieg akcji przy pierwszym golu Liverpoolu. Na Anfield zawitał Daniel Sturridge z Chelsea, który jeśli pogodzi się z rolą skrzydłowego-napastnika, może zyskać na Suarezie jak Mann na Maternie. Urugwajczyk zabiera na spacer każdego obrońcę ligi, bo nikt nie chce mu dać wolnej przestrzeni. Umie dostarczyć piłkę do wszystkich, którzy skorzystają z jego zagrań. Potwierdzają to statystyki, wedle których Suarez to trzeci kreator okazji w lidze (56 kluczowe podania, gorszy tylko od Leightona Bainesa i Stevena Gerrarda).

Suarez przyjmujący piłkę przed polem karnym (lewo) i tworzący okazje strzeleckie (prawo)

Czytaj dalej…

United łamie magiczne Etihad – analiza taktyczna

Dwa lata czekania i pękła twierdza Etihad. Obie ekipy z Manchesteru miały zupełnie inny pomysł na rozwój tego szlagieru. Nieco lepsze wyczucie miał sir Alex Ferguson, który postawił na żelazną obronę, ale równie dobrze ten dzień mógł świętować Roberto Mancini.

Formacje wyjściowe City i United

Dziś był wyjątkowy dzień, ponieważ oni nie przegrali u siebie od dwóch lat. To był fantastyczny mecz – podsumował menedżer Manchesteru United. Szkot opracował strategię, która na długie minuty zamknęła kreatywne rozwiązania „głośnych sąsiadów”.

Ferguson wyciągnął wnioski z poprzednich derbów, w których zbyt ostrożna taktyka kosztowała go mistrzostwem Anglii. W pomocy zmieścił tylko dwóch środkowych pomocników i zostawił mobilne skrzydła. Do bramki spodziewanie  (po ostatnich błędach Lindegaarda) wrócił David de Gea.

Najodważniejszą decyzją Manciniego było posłanie w bój Mario Balotelliego. Poza tym zdecydował się na sprawdzonych ludzi w systemie 4-2-3-1 znanym z poprzedniego sezonu (choć na boisku przypominało to bardziej taktykę 4-2-2-2).

1. Posiadanie nic nie znaczy

The Citizens zaczęli w pełni kontrolować grę już od pierwszego gwizdka. Przytulili piłkę na tyle mocno, że do 11. minuty byli w jej posiadaniu przez 80% czasu. Jednak powolne budowanie ataku pozycyjnego niespecjalnie zraniło przyjezdnych z Old Trafford. Skrzydłowi David Silva i Samir Nasri notorycznie ścinali akcje do środka. Na United nie zrobiło to wielkiego wrażenia (patrz punkt 2), bo byli na to świetnie przygotowani. City dramatycznie brakowało szerokości w rozgrywaniu akcji. Jeśli piłka już trafiała na boki, często szukał jej tam Balotelli, atakujący gospodarzy notorycznie przegrywali inicjowane dryblingi (wykres z pierwszej poniżej).

Nieudane dryblingi City na skrzydłach

Tempo akcji pod bramką United było tak mizerne, że cała statystyczna przewaga City wydawała się tylko zlepkiem przypadkowych cyferek. Na Twitterze ktoś słusznie zauważył, że dane posiadania piłki powinny zostać zakazane – zbyt często zakłócają realny obraz wydarzeń. Zawodnicy Manciniego może tkali wianuszki podań, ale poza jednym wizjonerskim zagraniem Silvy dawały one tylko zapowiedź czegoś, co nigdy nie nadeszło.

Czytaj dalej…